Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jakaś wiedźma z bajki. Wyniosła wszystko, co do wyniesienia było, na pole, w miejsce bezpieczne, poukładała i stanęła na straży, żeby jej tego majątku kto nie ukradł, bo tam były drogie rzeczy: skrzynka zielona na kółkach, kilka kożuchów, czapek, sukman, siekiery dwie, kosa, garnków i misek trochę, motyka jedna i druga, niecka, stół, łóżko, pościel, worki. Wszystko to wydźwigała, wyniosła, ocaliła i, uspokojona trochę, starała się zebrać myśli i przypomnieć sobie, czy nie zostało co jeszcze w domu...
Naraz chwyciła się za głowę i wydała przeraźliwy okrzyk:
— Jaś!
Zdawało jej się niebodze, że zapomniała o dziecku, że je w kolebce uśpione w chacie zastawiła, a ta chata już płonie, już zasypały ją iskry, już ją czerwonymi językami liżą płomienie.
Biednej kobiecie całkiem w głowie się zmąciło. Zapomniała, że pierwszym przedmiotem, który wyniosła z domu, była właśnie kołyska z dzieckiem; zapomniała że ta kołyska stoi tuż koło niej wśród rozmaitych rupieci, że dziecko śpi, przykryte ojcowską sukmaną.
Wszystko to wyszło jej z pamięci... krzyknęła, pociemniało jej w oczach i pędem szalonym pobiegła ku płonącemu domowi. Ludzie rozstępowali się przed nią, takie miała oczy straszne, takie przerażenie na twarzy.
Nikt jej nie zatrzymywał, bo nie wiedzieć po co tak biegnie, jak szalona, czego chce. Wpadła jak piorun do gorejącego domostwa, a wtenczas jeden