Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ja cię znam, kochany Władeczku, i właśnie dlatego, że cię znam, proszę o cierpliwość i o chwileczkę powagi.
Aczkolwiek dusza moja — tylko nie śmiej się, proszę — nastrojona jest dziwnie melodramatycznie, będę jednak starał się panować nad sobą i pisać spokojnie, tak spokojnie, jakbym ci miał zdawać relacyę z posiedzenia członków jakiej filantropijnej instytucyi. Będę suchy, zwięzły, treściwy — jakby to nie o mnie chodziło — tylko się nie śmiej!
Kręcisz głową i dziwisz się, skąd ten ton? co to jest? co mi się stało? Czekaj!
Jużciż nie mogę powiedzieć, żebym w życiu stąpał po samych cierniach tylko... Kłamałbym. Wiesz, że troska o byt nie wyryła mi zmarszczek na czole. Dobrzy rodzice dali mi wykształcenie, jakie takie stanowisko i kapitalik, nieodżałowana zaś ciocia Eufrozyna zapisała mi tę ładną kamienicę na Kruczej, w której właśnie kreślę ten nieszczęsny pamiętnik.
Żyło się, wiesz jak: wygodnie, bez trosk ale i bez szaleństw. Dnie schodziły według stałego programu i było takich dni... No, przed tobą mogę się przyznać. Pomnóż 365 przez 40, dodaj do tego 10 na lata przestępne, a będziesz wiedział, jaka jest ich liczba. Duża, bardzo duża! Przyznawać się do niej nie lubię i nie wyglądam na nią, jak wiesz. Cerę mam dość zdrową i świeżą, włosy we względnym komplecie, czarne jak smoła (mogę ci dać adres wynalazcy tej wody), nie tyję jeszcze tak jak inni w tym wieku i, ogólnie biorąc, wyglądam dość młodo. Tak przynajmniej utrzymują znajomi.