Strona:Klemens Junosza - Przerwana korespondencja.djvu/10

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    zdrowie służy, dzieci chowają się dobrze; możnaby więc z tego wnosić, że są szczęśliwi.
    Złudzenie!
    Pytam Marynki o to wprost, bo kwestja szczęścia ludzkiego zawsze mnie zajmuje...
    — Jakże Marysiu — mówiłem — dobrze wam?
    — Albo ja wiem — odrzekła.
    — Ale przecież... wasz człowiek nienajgorszy
    — Juścić chłop, jak chłop... ujdzie.
    — Dziatki wasze jak malowanie...
    — Oj, aby choć pan nie urzekł..
    — Nie mam złych oczu... a zresztą, dla waszej spokojności splunę „na psa urok”... zboże wam się rodzi...
    — A dyć, Bogu dziękować...
    — W chałupie zgoda?
    — Dała jabym jemu niezgodę, ażby Kraków zo baczył!
    — Więc jesteście szczęśliwi?
    — Gdzie zaś?! — odrzekła z westchnieniem.
    — A cóż wam brakuje?
    Po długich certacjach, z nieśmiałością wielką, za słaniając spłonioną twarz fartuchem, wyznała mi, że wszystko byłoby jako tako, lecz to ich martwi, że dnie są za krótkie... Gdyby były choćby o kilka godzin dłuższe, mogliby zarobić więcej grosza i kupić drugą krowę. Tymczasem dnie jak dnie... a o jednej krowinie i przy dwojgu dzieciach, łasych na mleko jak koty, marne życie...
    Niema szczęścia na świecie, niema wcale, sza nowna moja kuzyneczko...”

    . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

    Napróżno oczekuję drugiego listu... Odbieram tylko zwykłe, donoszące: że „miesiąc już pływał”, lub że korespondent „się dziwuje” — a od kuzynki ani znaku życia... Obraziła się z powodu pracowitej Marynki...
    I miejże tu sympatję dla nieszczęśliwych!

    Klemens Junosza.