Strona:Klemens Junosza - Pieprzycki.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli chcesz, opowiem ci szczegółowo jak to było. Dziwna rzecz: głowa posiwiała, ręce się trzęsą, bóle po kościach chodzą, a pamięć dopisuje jednak. Żeby choć było co dobrego wspominać... ale gdzież tam! Taki los! Myślę nieraz, żem się pod ciemną gwiazdą urodził, choć co to jedno z drugiem może mieć za związek? Gwiazda gwiazdą, a Pieprzycki Pieprzyckim; może i ona na wysokościach, niby gwiazda, złorzeczy, że jej nad takim jak ja człowiekiem świecić wypadło... Licho wie!... Byłeś wczoraj na pogrzebie pani Amelji?
— Byłem...
— Wspaniały pogrzeb, bogaty. Jestem pewny, że się kazała uróżować do trumny, bo że się wystroiła, to wiem. Nieśli taką suknię elegancką, jak na wesele... Lubiła się stroić, wiedziała że urodą może wojować... bo też była to piękność swego czasu. Znałeś ją?
— Widziałem ją przed półrokiem w towarzystwie.
— Jak ci się też zdaje, ile miała lat?
— Mniej więcej, około czterdziestu...
— Ha! ha! Powiedz to komu innemu. Pięćdziesiąt sześć, jak obszył. Pięćdziesiąt sześć i kilka dni... Wiem to dobrze. Pytasz, jaki stosunek mnie z nią łączył?... Daleki, blizki, znów daleki, a w ostatnich czasach... żaden. A jednak na pogrzeb poszedłem — a jakże! rzuciłem garstkę ziemi na trumnę, westchnąłem za jej duszę. Bądźcobądź, należało oddać ostatnią przysługę kochanej żonie.
— Żonie? czyjej? przecież pani Amelja umarła jako wdowa...
— Nie przeszkadzało jej to być i moją żoną... Piękność zawróciła jej w głowie, świat pochlebstwami ją zepsuł... Żona! to jest dziwny wyraz... może on znaczyć to samo co niebo, raj, rozkosz, a może też być synonimem