Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 66 —

ko, do domu. Tyle mam interesów! co mówię interesów! trosk! kłopotów!
— Nie dziwię się, drogi panie Szwarc, nic się nie dziwię; w tak uroczystych chwilach życia...
— Myśli pani prezydentowa że ta chwila jest uroczysta?
— Naturalnie... są momenta, w których serce dobrego ojca doznaje niewypowiedzianej rozkoszy...
— Myśli pani że rozkoszy?
— O tak! rozkoszy. Ja wprawdzie nie byłam jeszcze w tem położeniu...
— Nawet trudno sobie wyobrazić żeby pani mogła być w położeniu ojca...
— Chwytasz pan za słówka, chociaż niesłusznie, bo mój mąż, jest tak zajęty pracą że ja sama muszę czuć i myśleć za nas oboje; muszę być i matką i ojcem dla naszych kochanych dziateczek... tem bardziej więc podzielam pańskie wzruszenie...
— Nic a nic nie rozumiem co pani chce przez to wyrazić? co mówię nierozumiem! nie mam najmniejszej idei...
— Osobliwe! doprawdy osobliwe! Dla czego robić sekret? Wydajesz pan córkę zamąż...
— Więc to o córkę chodzi? Tak; być może... ale przepraszam panią dobrodziejkę, spieszę do demu, bardzo spieszę... całuję rączki pani prezydentowej!
To rzekłszy pan Szwarc ukłonił się i pobiegł ku domowi, nie zważając już wcale na znajomych, którzy zatrzymywali go po drodze.
— Skaranie Boże! — mruczał, — istna plaga egipska czego ci ludzie chcą odemnie, czego mi spokojnie przejść nie dadzą?!
Wpadł do apteki i zaraz w progu krzyknął na ucznia: