Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 62 —

Za trzy dni przyjdę tu znowuż i mam nadzieję że dowiem się czegoś od pana.
Powstali z ławki i powoli poszli ku bramie.
Pani doktorowa tymczasem przyspieszała kroku, aby świeżutką wiadomość jak najprędzej zanieść do miasta.
Usłużny los tak zdarzył, że w rynku spotkała zaraz aptekarza.
— Ach, szanowny pan Szwarc! jakże zdroweczko? jakże kochana pani Szwarc? — o córeczkę bo nie pytam nawet, wygląda prześlicznie!...
— Dziękuję pani konsyliarzowej, co mówię dziękuję! upadam do nóżek! o zdroweczko także nie pytam... pani konsyliarzowa dobrodziejka jest zawsze kwitnąca jak różyczka, co mówię różyczka! jak centofolia!
— Winszuję kochanemu panu... córeczka zamąż wychodzi słyszę, bardzo winszuję... Przewybornie dobrana para, jak męża kocham, przewybornie!
— To jeszcze są plany dość odległe, co mówię odległe!...
— O — pocóż sekret? zwłaszcza przed dobrymi przyjaciołmi... przecież wiem doskonale że już są dawno po słowie. Kiedyż wesele? Przecież rozumiesz pan, że my, kobiety zwłaszcza, powinnyśmy być uprzedzone o takiej uroczystości, żeby zawczasu przygotować toaletę... Pan Komorowski aż odmłodniał pod wpływem szczęścia...
— Pan Komorowski?! — zawołał zdumiony Szwarc, — ten mały? co mówię mały! ten malutki podpisarz?!
— Nie rozumiem co szanownego pana tak dziwi.
— Dziwi! zaiste pani konsyliarzowo dobrodziejko że dziwi, co mówię dziwi! zdumiewa! Nie pojmuję zkąd znowuż Komorowski miałby aż odmłodnieć ze szczęścia? Jak honor kocham, nie pojmuję! Chyba na loteryi wygrał?
— Naturalnie że wygrał. Przecież uznana to rzecz