Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 55 —

dziwnie przenikliwa! zkąd jej mogło przyjść na myśl że ja nie mam nic... Szczególne...
Na ulicy rozległ się turkot bryczki i odgłos trąbki pocztowej.
Szwarc pospieszył do okna.
— Założyłbym się że doktór... tak to pewnie doktór i ekstrapocztą! To mi się wcale nie podoba... widocznie jakiś hulaka i utracyusz! Nie mógł nająć zwykłej furmanki, co mówię furmanki! nie mógł się zabrać z żydkami?!
— Nieobiecujący na zięcia, nie! — ciągnął dalej swój monolog aptekarz, — ekstrapocztą jeździ, piu! piu!... Ileż to recept potrzeba zapisać żeby mieć na to fundusze? Ale mniejsza o to, co będzie to będzie... tymczasem trzeba się udać na spoczynek zasłużony, co mówię! z prawa mi należny! Ach! ta Kornelcia, Kornelcia! jakim cudem odgadła że nie jestem Krezusem, co mówię Krezusem! że nie jestem nawet Fiszlem Fajn...
Westchnąwszy jeszcze kilkakrotnie, Szwarc rozebrał się, zagasił światło i usnął natychmiast.
Nad miasteczkiem, wysoko, płynął blady księżyc, oblewając niepewnem światłem wieże dwóch kościołów, dachy domostw i kamienic, stary pałac i park, w którym wysokie drzewa szemrały gałązkami.
Noc była cicha, pogodna, małe chmurki zasłaniały chwilowo tarczę księżyca i rzucały cienie przelotne na rozległe łąki, na srebrną wstęgę rzeki. Na tratwach po rzece płynących, błyszczały ognie, i oświetlały powierzchnię wody, toczącej spokojnie swe fale.
Krótko trwała ta noc, piękna i cicha. Na widnokręgu, od wschodu zaczęła się stopniowo jasność ukazywać, gwiazdy niknęły z firmamentu, księżyc blednął, aż wreszcie i słońce wychyliło swą głowę promienną i ozłociło krople rosy, drgające na każdem źdźble trawy, na każdym listu drze-