Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 36 —

— No tak, — odrzekła burmistrzowa, zmięszana cokolwiek, zapewne... ale powiedzcie państwo, więc ten nieborak ze strzelby się zabił...
— Z dwóch luf odrazu pani dobrodziejko, — rzekł aptekarz, — podobno mu głowę rozerwarło na drobne kawałki...
— Oh! nie kończ pan, nie kończ! — zawołała któraś z kobiet, — tego słuchać nie można... to straszne, całą noc będzie mi się śniło!..
— Parę kropeleczek kropli laurowych, droga pani, parę kropeleczek nie zawadzi, mam świeże właśnie... co mówię świeże! świeżutenieczkie!.. Przyszlę pani przez ucznia....
Wieczór już zapadał, czas było wracać do domów. Pani burmistrzowa zapraszała do siebie wszystkich na herbatkę i na preferansika. Poszedł major, regent, aptekarz i jeszcze kilka osób. Sędzia wymówił się że musi nazajutrz, raniutko wyjechać — doktór dla tejże przyczyny poszedł prosto do domu.
Malutki podpisarz miał minę bardzo zakłopotaną, widocznie chciał coś sędziemu powiedzieć, ale krępowała go obecność tak licznego towarzystwa.
— Panie sędzio szanowny, — rzekł odkrząknąwszy kilkakrotnie... taki prześliczny wieczór... takie miłe powietrze... możebyśmy jeszcze chwileczkę pochodzili po parku... Nie zawadzi odetchnąć, orzeźwić się cokolwiek...
— Ha... jeżeli pan chcesz, to mogę panu towarzyszyć.
— Dziękuję... bardzo dziękuję... serdecznie dziękuję — rzekł chwytając sędziego za rękę.
— Za co? — zapytał sędzia zdumiony.
— Istotnie... za co? hm: albo ja wiem za co? naprawdę to nie ma za co... ale nie! nie! panie sędzio, jest za co, dalibóg jest za co! słowo honoru daję.