Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 216 —

— Paskudnie słychać... całkiem paskudnie, panie sędzio. Fiszlowa umarła, interesów nie ma, brzydki czas, całkiem brzydki czas.
— Masz racyę Szulimku, ślicznie mówisz, masz racyę, ale pozwólże panu sędziemu odpocząć trochę po drodze.
— Ny, ny... czy ja przeszkadzam? Ja już nie jestem, mnie już nie ma... Do widzenia państwa.
Z temi słowy, Szulim kłaniając się nizko, poszedł do domu.
Gdy sędzia z córkami rozgościł się w saloniku, aptekarz odezwał się:
— Trochę to może niedyskretnie, co mówię niedyskretnie! niedelikatnie może, ale poważam się zapytać dokąd pan sędzia jedzie? — nie przypuszczam albowiem, co mówię nie przypuszczam! nie śmiem przypuszczać, żeby pan tak daleką drogę podejmował...
— Dlaczegóżby nie? — przyznaję jednak że nie przyjechaliśmy do szanownego pana umyślnie, jesteśmy tylko przejazdem. Poczciwy Komorowski zaprasza nas już od dwóch lat tak serdecznie, że nie mogliśmy mu odmówić. Robimy mu nawet niespodziankę, gdyż nie wiedziałem że zaraz otrzymam urlop i że będę mógł wyjechać, i nawet nie zawiadomiłem go o naszym przyjeździe.
— Komorowski! — zawołał aptekarz, — phi, phi! szczęśliwy człowiek, opływa jak pacząk w maśle, co mówię pączek! jak pieróg w śmietanie!.. Ożenił się.
— No — to wiemy, zapraszał nas na wesele, ale nie mogliśmy oddalić się na żaden sposób.
— Ho! ho! panie sędzio dobrodzieju, nie poznasz go teraz, tak się jakoś wyprostował, odmłodniał, co mówię odmłodniał! odrodził się! zupełnie inny człowiek, jak nie ten.
— No, no, — rzekł sędzia, cóżby się miał tak zmienić?!
— Jak honor kocham, inny człowiek... wesoły, uśmie-