Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 209 —

powiedzialny, stateczny, proszek będzie przed paniusią zduchiwał. Całkiem grzecny człowiek, nie taki jak te drugie, co to ani Boga, ani ludzi nie znają, co jeno zęby szczerzą do kobietów — a za flaszką toby jeden z drugim do samego piekła poleciał!...
— Moja Wojciechowa, zkąd wam się wzięło dzisiaj prawić mi takie kazania?
— A juści zkąd?! Wiadomo że niezkąd jeno z dobrości, z życzenia. We mnie dla pani przychylność to jak nieprzymierzając mleko w garnku... grzeje się i grzeje, ale jak się zagotuje, zakipi, to ucieka z garka że nijak nie przytrzymać. Już ja dzisiejszego dnia skipiałam całkiem, jakby się we mnie, na to mówiący, ogień buzował, i choć pani je pani, a ja prosta baba, to zawdy moja prawda że kobiecie przez chłopa nijako na świecie, a osobliwie z dzieciami. Takie je prawo zawdy i tak musi być... skoro tak je. Niech mnie pani beśta jak burą sukę, niech mnie pani wypędzi, a ja zawdy swoje gadać będę i będę, tak mi Panie Boże we zdrowem skonaniu dopomóż!
— Czy wyście się czasem nie upili trochę, moi kochani?
— A juści upiłam się! chyba tem płakaniem com wypłakała nad panią i nad nasemi sierotkami biednemi, chyba to gorzkością co we mnie jak robak nurtuje, skoro pomyślę nad pani dolą marną... Pani się zdaje że pani je zielazna, że pani tak wciąż będzie w onej maszynie kręciła, jak nieprzymierzając kuń we młocarni. Niby ja to nie słyszę, jak pani po nocach dycha... a potrzeba to pani? Toć człowieczysko patrzy w panią jak we święty obrazek, toćby nieba przychylił, szybki z okna, kafla z pieca by nie żałował, a pani jeno się zasupi i nic...
— Dziwna z was kobieta, moja Wojciechowo, przecież