Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 204 —

tak według mego zdania przynajmniej. Powtarzam pani że niemiałem zamiaru zakładać własnego domowego ogniska i byłbym przeszedł przez życie samotnie, bez celu, bez nadziei pogodnego jutra i szczęścia... gdyby nie to że los po stawił na mojej drodze dwie drobne, słabe istotki, do których przywiązałem się całą duszą. One odpłacają mi wzajemnością — ich niewinne duszyczki przeczuwają niejako żem dla nich życzliwy, że je kocham. Wszak pani nie bronisz mi kochać twych sierotek?! nie odbierzesz mi tego jedynego promyka szczęścia, jaki mi w smutnem, ciężkiem życiu zabłysnął...
— Panie Komorowski!
— Nie, nie! pani mi pozwolisz kochać je... one nie patrzą na moje upośledzenie fizyczne, nie szydzą z mej powierzchowności...
Wzruszony umilkł, nie dokończywszy tego co chciał powiedzieć... młoda wdowa miała oczy łez pełne.
— Panie, — rzekła poważnie, — to co usłyszałam, daje mi bardzo dużo do myślenia — i doprawdy sama niewiem jak mam odpowiedzieć na to... Pokochałeś te biedne sierotki — ja wiem o tem oddawna; nademną w nieszczęściu czuwała jakaś niewidzialna ręka... przychodziła mi z pomocą w najkrytyczniejszych chwilach, ratowała mnie z upadku. Ja domyśleć się nie mogłam zkąd to jest? kto myśli nieustannie o losie znękanej, nieszczęśliwej kobiety? ale dziś wiem już... jestem pewna...
Mały człowieczek obruszył się.
— Ja?! nie, nie, niech mi pani wierzy... jabym nie śmiał nawet... to sędzia proszę pani... właściwie to sędzia...
— Nie zapieraj się pan. Mówmy otwarcie. Że przychodziłeś mi z pomocą to nie ulega wątpliwości. Gdybyś pan narzucał się z nią, gdybyś ofiarował ją wprost, była-