Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 201 —

— Kiej paniusia powiedziała tak śtucnie, ze juzem zabacyła na amen.
— Powiedźcie że zaraz służę.
— Nie zmiarkuję ja musi nigdy tych pańskich polityków, co jemu pani ma służyć? Ciekawość! jakie to usługowanie ma być?
Mrucząc sama do siebie, babina wybiegła do ogródka.
— Niech ta pan krzynkę poceka, — rzekła, — pani się zaraz pokwapi... jeno się ogarnie, bo wiadomo że przy robocie, to kużdy się tak odziewa żeby po letkości mu było...
— Dobrze, dobrze, poczekam... Poczekam tutaj, z dziećmi — jak pani będzie mogła mnie przyjąć, to dajcie mi znać, Wojciechowo.
— A jeno... nasa pani fioków nijakich nie nosi, zara będzie ubrana... nawet jednego pacierza nie zabawi.
Rzeczywiście, po upływie kilku minut, Komorowski poproszony został do małego, dość gustownie przybranego saloniku.
Młoda gospodyni domu oczekiwała na niego, i gdy wszedł, podała mu rękę z pełnym życzliwości uśmiechem, co tak onieśmieliło zakochanego biedaka, że przez chwilę stał zarumieniony i nie odezwał się wcale.
— Rzadki z pana gość, panie Komorowski, — rzekła, — tak rzadki że aż mam ochotę spytać co pana do mnie sprowadziło?. Siadajże-że pan, proszę, — dodała wskazując fotel stojący przy onie. Sama usiadła na drugim.
— Pani dobrodziejko, — rzekł mały człowieczek nieśmiało... — powiedziała pani dopiero co że jestem rzadkim gościem — odtąd będę zapewne jeszcze rzadszym.
— Dlaczego?
— Wyjeżdżam, łaskawa pani, wyprowadzam się ztąd i przyszedłem panią pożegnać, panią i te dziateczki, którym tak wiele przyjemnych chwil zawdzięczam.