Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 192 —

Burmistrz poczerwieniał jak burak... spuścił oczy i nie wiedział co mówić. Wszyscy zaledwie mogli powstrzymać się od śmiechu.
— Co to jest, mężu? coś ty powiedział? — zapytała prezydentowa.
— Omyłka! okropna omyłka! — zawołał. — Panowie wybaczą, zamiast konceptu przemówienia, wziąłem brulion prośby dozoru bóżnicznego o zatwierdzenie wydatku na budowę nowej mikwy... To straszna rzecz... Panowie! ja teraz na was spojrzeć nie śmiem...
— No cóż! wielka rzecz! omyłka każdemu może się wydarzyć — rzekł major.
— Ja to naprawię, ja muszę znaleźć mój koncept!.. ja go z pod ziemi wykopię!
— Kochany prezydencie, — rzekł sędzia, ujmując niefortunnego mówcę za rękę, — my wiemy że jesteś dla nas przychylny i życzliwy, wiemy że nas kochasz — wierzymy ci, wszak prawda, panowie?
— Prawda! prawda! — zawołali wszyscy.
— Mikwę im chciał postawić, — szepnął aptekarz, — to kapitalne dalibóg!
— Szanowni panowie, — odezwał się Komorowski, — kochany nasz prezydent dał najwymowniejszy dowód przychylności, jaką dla nas w poczciwem sercu swojem żywi. Wzruszenie przeszkodziło mu wypowiedzieć co myśli...
— Tak jest, nic tylko wzruszenie, jak żonę kocham, jak dzieci szęścia pragnę! ta nieszczęśliwa mikwa wplątała mi się przypadkiem. Sekretarz musiał czegoś szukać na moim stoliku i poprzewracał mi wszystko do góry nogami!
— Domyśliłem się tego odrazu, panie prezydencie szanowny, ale pozwól mi dokończyć. Przez cały czas twego tutaj pobytu utrzymywałeś z nami stosunek prawdziwie przyjacielski, w wielu wypadkach dałeś nam poznać zacne