Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 141 —

— No, no... dlaczego znów?
— Ja już jestem zrezygnowany, co mówię zrezygnowany! jestem zmuszony... a raczej przygotowany na wszystko najgorsze...
Doktór pospiesznie ujął go za rękę.
— Badasz puls... na co? to już wszystko jedno... ja rana nie doczekam...
— Panie Szwarc!.. co się panu przywiduje?!
— Proszę mnie nie uczyć, panie doktorze, ja wiem co mówię! Przysuń się tu bliżej i słuchaj. Usiądz tu na krześle, bo mi głos nie dopisuje, co mówię nie dopisuje! wypowiada posłuszeństwo... W tej ostatniej chwili życia, zanim pożegnam się z wami i objawię wam moją ostatnią wolę, chciałbym, kochany przyszły mój zięciu, wyjawić ci pewną tajemnicę rodzinną, która mnie gniecie jak kamień... Przedewszystkiem powiedz mi otwarcie, czy kochasz Kornelcię?
— Co za pytanie!
— Jest to pytanie. Powiedz szczerze, otwarcie, jak do człowieka, który, jak widzisz, ma godziny życia policzone... Nie protestuj, tylko powiedz: kochasz ją, czy nie?
— Ależ tak.
— A więc, choćby była biedna wziąłbyś ją?
— Naturalnie. Do czego prowadzą te pytania? Wzruszają tylko pana niepotrzebnie i mogą pogorszyć... Niech pan lepiej uśnie.
— Nie — ja nie usnę, co mówię nie usnę! ja nie umrę spokojnie, dopóki nie wyjawię ci tajemnicy mojej rodzinnej. Bądź co bądź ty, mój panie Alfredzie, zostaniesz opiekunem mojej żony, Kornelci, a nawet i Malwinki, bo tamten zięć... lepiej już o nim nie mówić; a opieka będzie niełatwa, gdyż powiedziawszy prawdę, Kornelcia jest biedna dziewczyna, niewiele będzie miała... co mówię niewiele! wcale nic!...