Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 2 —

szłego wieku obrazek? Ale gdzież tam! tak daleko pamięć moja nie sięga.
To co opowiadać będę działo się przed laty... lecz nie wspominajmy dat; może ktoś posiwiały przedwcześnie wziąłby to za złośliwą aluzyę, może jaka panienka z owych czasów, chciałaby protestować.
Mieścina i wówczas była taka sama jak dziś, miała dwa piękne kościoły, rynek pełen sklepów, synagogę wielką, niezgrabną, pomalowanną na żółto, magistrat, sąd, pocztę, słowem wszystko co do życia cywilizowanego miasta było potrzebnem.
Na rogatkach trzymali straż nie halabardziści, nie uzbrojeni od stóp do głów rycerze, lecz zwyczajni żydkowie w kamlotowych żupanach, w czapkach aksamitnych, w pończochach, w pantoflach, z pejsami, jak Bóg przykazał; gdyż wówczas pod tym względem istniała nieograniczona swoboda i pięknie zakręcone loczki obywatela-wyznawcy Mojżesza nie budziły energii policyjnych nożyczek.
Wjeżdżając do miasteczka, podróżny zatrzymywany był na rogatce przez żydka, który zamiast halabardy trzymał w ręku ostro zakończony drut i takowym jak lekarz sondą, badał wnętrzności bryczki.
— Co wielmożny pan deklaruje? było pierwsze zapytanie strażnika, któremu chodziło oto, ażeby jakaś baryłeczka wódki, lub kawałek mięsa nie dostały się do miasteczka bez opłaty na rzecz „dzierżawcy dochodów konsumcyjnych i propinacyjnych“.
Dziobano tedy zawartość bryczki na wsze strony i kłuto bez miłosierdzia — a każdy z przyjezdnych musiał się tej kontroli poddawać, gdyż inaczej mógłby się narazić na interwencyę sławetnego magistratu, w osobie policyanta z kołnierzem i nosem czerwonym, męża uzbrojonego w miecz zawieszony przez plecy na szerokim rzemieniu, taki sam