Strona:Klemens Junosza - Osobliwość Brzozówki.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biją, to do was powrócę; a jak zabiją, to dajta na wypominki w kościele.
— Skąd wam to wiedzieć, moi złoci.
— A dyć... sołtys jestem, tyla listów gospodarzom przynoszę i słucham jak czytają, zawdy jednakowo... ale patrzcie no, widzi mi się, że organiściak idzie, poproście go, może on wam przeczyta...
Zaproszono organiściaka, przybiegł też Franek ze stodoły, dziewczyna, kilka ciekawych sąsiadek i Magda Przepiórkówna, o której względy starał się autor listu przed pójściem do wojska... Wszyscy ciekawi byli dowiedzieć się, co też Ignac pisze, co donosi z tak dalekich stron...
Organiściściak rozłamał pieczątkę, rozwinął papier i powoli, zatrzymując się nad każdym wyrazem, czytać zaczął: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Kochająca matko donoszę wam jako jestem zdrów z łaski Boga miłosiernego, czego i wam życzę i że mnie bez dwa miesiące frybra trzęsła i leżałem w bolnicy, że jeno ze mnie jedna skóra a drugie gnaty ostali i kłaniam się bratu mojemu Frankowi i siostrze Jagacie i bratu Wojtkowi i życzę im zdrowia i szczęścia i czego sobie sami od Boga Wszechmogącego żądają jako tu na Kapkazie góry straszne że jensza będzie na dziesięć kościołów i naród skaradny na gębie chuderlawy i czarny jako nasze żydy że ni z niemi mowy ni rozmowy bo paskudnie swargocą i kłaniam się Michałowi i Michałowej Przepiórkom i Magdusi Przepiórkównie i kłaniam się i życzę jej zdrowia i czego sobie sama od Pana Boga zażąda i kłaniam się kumowi Janowi i kumie Janowej i kłaniam się sołtysowi Mateuszowi i wszystkim familiantom i życzę im zdrowia i szczęścia i wszystkiego co sobie sami od Boga miłosiernego zażądają jako tu mnie jest wielka bieda że jenszemu psu lepiej, choć dziwny kraj że wino w nim rośnie jak u nas lada badyl i kużdy owoc co tylko w pomyśleniu ludzkiem być może i barany śkaradne kudłate że jenszy ekonom takiego kożucha nie widział ale zawdy naród głupi je i wszystko nie po ludzku robi a choć górów je moc i wody i morze widziałem zawdy u nas w Brzozówce i po lepszej modzie że jeno dnie rachuje kiedy mi bilet dadzą żebym co prędzej mógł powracać i niech matula aby siwej kobyły nie przedają bo je bydle sposobne...
— Gospodarz... — przerwał sołtys.
— Oj gospodarz, gospodarz, chudziaczek, jeno z niego po tej frybrze skóra i gnaty ostali — zawodziła Jakóbowa. Sprawiedliwie mówi, nie sprzedam ja kobyły, nie sprzedam, niech aby jeno wraca we zdrowiu do swojej ojcowizny.
Organiściak dalej czytać zaczął:
„Sposobne bydlę i ciekawe a mnie się tu przytrafiło nieszczęście bom se śtyk złomał i musiałem nowy kupić że przez grosza ostawszy i całuję was w ręce matulu i kłaniam się wam i kumom i familiantom i Magdusi Przepiórkównie i bratu i siostrze i kłaniam się i przyślijta mi kilka rubli i czego sobie tylko od Boga miłosiernego sami żądacie kochający syn Ignacy Bąk.”
— A co? — rzekł z tryumfem sołtys — zawdy na mojem się stało, jak jest tak jest, czy na Kapkazie, czy gdzie, zawdy się kłania, zdrowia życzy, a skutek taki, że o parę rubli prosi... takie to oni wszystkie... zawdy jednakowo piszą.
Magdusia fartuchem oczy obtarła i uciekła, sąsiadki porozchodziły się do domów. Mateusz poszedł w swoją stronę i organiściak także, a zapłakana Jakóbowa nie kończyła już szycia, tylko