dziom się zdaje, że Mojsie Bas jest próżniak, że nic nie robi — a jednak to fałsz, bo gdy mąż ten stoi przy oknie, gładzi brodę i pośpiewuje sbie: „bim, bam, bum,” to wtedy w jego mózgu odbywa się wytężona praca... Gdyby kto mógł zajrzeć co się dzieje w jego głowie, przeraziłby się ogromem cyfr i kombinacyi przeróżnych... Psycholog to przytem co się zowie, wielki znawca serc ludzkich i skłonności, wszystkich chłopów w Brzozówce zna wybornie, a o stanie majątkowym jest poinformowany jak nikt.
A jednak zdaje się, że Mojsie Bas nic nie robi, tylko stoi sobie przy oknie i śpiewa „bim, bam, bum...“
Zdarza się często, że w szabas, lub w inny jaki dzień uroczysty, Mojsie Bas odświętnie ubrany, przy stole nakrytym czerwoną serwetą, siedzi zadumany nad księgą i czyta, a jednocześnie przez nawpół uchylone drzwi spogląda nieznacznie na babę, która wódkę chłopom sprzedaje — i wówczas dzieje się rzecz osobliwa; myśli jego biegną jednocześnie w dwóch zupełnie przeciwnych kierunkach — w górę i w dół. W górę, w świat idealny, nadziemski, tam gdzie unoszą się duchy wielkich proroków i mędrców, gdzie sam Stwórca szykuje dla swego ludu wspaniałą ucztę, gdzie chóry aniołów śpiewają, i na dół do mizernej karczmy, do ilości wypitych kieliszków... Jedno oko utkwione w księgę, prowadzi ducha szanownego męża w labirynt zawiłych zagadnień czysto abstrakcyjnej natury, drugie przez wpół uchylone drzwi śledzi i kontroluje czynność szynkarki... Mojsie Bas jednocześnie rozmyśla i liczy, nawet nie chciałbym ręczyć czy nie układa planów jakiego geszeftu...
Bo też to głowa, głowa jakich mało, i dzięki tej głowie, Mojsie dostał żonę arystokratkę, z bardzo wielkiej familii i z posagiem; bo trzeba i to wiedzieć, że pani Moszkowa wniosła swemu mężowi pięćset złotych w gotowiźnie, nie licząc pereł, pościeli i dwóch mosiężnych lichtarzy... Pochodziła ona z bardzo znacznej familii, gdyż ojciec jej trzymał karczmę w Majdanku, dziad całe życie przepędził nad księgami, a pradziad rabinem był.
Jak pamięć sięgnąć może, nie było w rodzinie tej ani jednego rzemieślnika, ani jednego woziwody, lub tragarza — i pani Moszkowa ma nadzieję, że dzieci jej ani wnuki również rzemiosłami trudnić się nie będą... Już dwóch synów ożeniła, dwie córki za mąż wydała, a dla tego pięciorga młodszych, co są jeszcze w domu, także sposób do życia znajdzie. Tymczasem daje im wielką edukacyę, trzyma do nich albowiem specyalnego mistrza — pięć złotych na tydzień mu płaci, prócz życia. Drogo to — ale gdzież jest granica rodzicielskich poświęceń?! Czego ojciec i matka nie zrobią dla dzieci, dla podtrzymania sławy i honoru rodu!..
Izba karczemna jest obszerna i ma się rozumieć brudna osobliwie; w jednym jej rogu znajduje się klatka drewniana, za którą mieszczą się beczki i butelki, w drugim ogromnych rozmiarów piec. Wielki stół i dwie długie ławy składają całe umeblowanie tego przybytku wesołości i uciechy. Podłoga ceglana, okna duże, lecz w połowie gontami zabite, ściany niebielone od świętej pamięci, ale obywatele Brzozówki nie mają upodobań wykwintnych i zgromadzają się chętnie w tej izbie. Maleńki obywatel, który zaledwie ujrzał światło dzienne, w dniu chrzcin swoich przybywa tu na rękach kumy, młoda para wprost z kościoła, w otoczeniu całego weselnego orszaku tu gody
Strona:Klemens Junosza - Osobliwość Brzozówki.djvu/6
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.