Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 44 —

wszyściutko opowiem, boć ta panienka, to zapewne krewna państwa.
— Tak! — odrzekła pani Władysława, aby coś odpowiedziéć.
Gadatliwa jejmość wprowadziła gości swych do mieszkania. Składało się ono z dużéj izby, w któréj stało dwa staroświeckie magle i małego pokoiku, będącego widocznie buduarem ich właścicielki. W tym pokoiku było bardzo czysto i porządnie. W oknie kwiaty, na ścianach obrazy, przytem szafa, komoda, parę krzeseł i ogromne łóżko, przykryte białem prześcieradłem.
— Niechże państwo spoczną, proszę bardzo! — mówiła uprzejmie gospodyni — a i ja téż siądę, bo jestem podupadła na nogi. W takiéj wilgoci, żeby człowiek żelazny był nawet, to by zardzewiał — a cóż dopiero biedna wdowa. Bo juściż wdową jestem, już od siedmiu lat, tak się oto kołaczę... ale cóż ja gadam. Miałam o téj panience...
— Właśnie, jeśli pani łaskawa, ciekawiśmy bardzo.
— Wierzę, wierzę, drogiéj pani, ja sama téż dzieci mam i odchowane już Bogu dzięki... tedy, właśnie szłam sobie... po cóż ja to szłam? Boże miłosierny! cóż to za kurza pamięć... po naftę, a tu obok przed kamienicą kupa ludzi. Ciekawość mnie zdjęła, przystanęłam. Patrzę panienka jakaś stoi i płacze. Stróż pijany plecie Bóg wie co, stróżka