Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 310 —

minione obrazy odtwarzać, to mi się zdawało, żem się ze snu długiego obudził, że jestem w dawném mojém mieszkaniu w Warszawie, że sukcesya moja, Pustelnia, trumna po dziadkach, Szymon, stary żyd, Helenka i Jaś były tylko senne widziadła, niepochwytne postacie długiego marzenia. Tak mi się zdawało... ale oto do pokoju weszła ciotka z Kalińskim... A więc to nie sen — to rzeczywistość... prawdziwa, faktyczna... Więc było szczęście w istocie... było i przeszło jak sen, jak marzenie, pozostawiwszy po sobie smutek i żałobę... Wpadłem w stan apatyi, nie chciałem odpowiadać na pytania ciotki, odsuwałem ze wstrętem pożywienie, które mi przynosiła, aż dopiero Kaliński, ten lekarz mój i przyjaciel, przyniósł małego Jasia... Oblałem gorącemi łzami główkę sieroty i zapragnąłem żyć dla niego...

. . . . . . . . . . . . . . . .

Ostatnie to zapewne kartki mego pamiętnika... bo i cóż więcéj mam pisać?... Życie płynie cicho jak strumyk po łące, jednakowo, bez zmian... Orka, siew, żniwo i znów orka, siew, żniwo; — zimową porą las, czytanie, rozpamiętywanie chwil minionego szczęścia... a ciągle zimą i latem, dniem i nocą myśl o nim, o Jasiu...
Kaliński czasem przyjedzie i rozwesela moją samotność, bo samotny jestem zupełnie i opuszczony. Nie ma już dobréj ciotki Barbary, spoczęła obok Helenki pod kaplicą. Nie ma Bartłomieja, bo jak