Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 289 —

Dnie ubiegały szybko jeden za drugim i na myśl mi nawet nie przyszło, żeby szukać nowych znajomości, towarzystwa. Na cóż? Miałem zatrudnienie, które wypełniało mi dzień cały, a kiedy po pracy zasiedliśmy do posiłku, ciotka Wojtkiewiczowa opowiadała różne epizody z dziejów rodziny naszéj, a Helenka szczebiotała jak ptaszek. Ze świata miałem także relacye, bo dwa razy na tydzień przywożono z poczty gazetę, którą moim paniom czytywałem głośno — z bliższych zaś okolic stary Jojna wieści przynosił.
Przeszło lato, pierwsze lato we własnym kącie, na własnym kawałku ziemi! Sprzątnęliśmy zboże, pozwozili do stodół, ułożyli w sterty to, co się pod dachy zabudowań zmieścić nie mogło. Szymon dumny był ze zbiorów i chwalił się niemi, wymieniając z tryumfem, ile mamy kóp zboża i stogów siana na łąkach.
Po lecie przyszła pogodna, złota jesień. Załatwiliśmy się z siewem ozimin i z orką — a Helenka ogołociła swój ogród z dorodnych jabłek i gruszek. Nad polami unosiły się srebrne nici babiego lata, bociany powędrowały za morze, odleciały zwinne jaskółki, żórawie krzykiem donośnym pożegnały nasze strony... Już się téż rankami i biały mrozik pokazywał, a dnie były coraz krótsze i krótsze. Helenka dziwiła się, że Bartłomiej z wędrówki nie wraca, wspominała o nim codzień prawie,