Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 290 —

wyglądała przez okno, czy go na drodze nie dojrzy. Przywlókł się dziad przecież!
Przyszedł, jak co rok, z zapasem krzyżyków i obrazków, z pieśnią nabożną na ustach. Był to człowiek wysoki i przygarbiony nieco, z długą białą brodą i takiemiż włosami, które mu na ramiona spadały. Ubrany ubogo ale schludnie, nie miał powierzchowności żebraka. Za pasem różaniec nosił, sakwę płócienną miał na sobie, a w ręku kosztur osobliwy, długi i sękaty. Gdy przyszedł, Helenka i ciotka Wojtkiewiczowa na spotkanie jego wybiegły, wprowadziły go do pokoju i dopytywały się gdzie bywał.
I ja zapragnąłem także owego gościa zobaczyć...
Gdym wszedł, skłonił mi się nizko, życzył szczęścia, krzyżyk z Częstochowy mi ofiarował i prosił, abym mu pozwolił przezimować w owéj budzie w pasiece. Proponowałem żeby na folwarku został, gdzieby miał większą wygodę — ale nie chciał.
— Wielmożny panie — odrzekł — mnie tam dobrze... a zresztą staremu niewiele potrzeba, byle dach nad głową, siaki taki komin i garstka słomy na posłanie... Podziękuję pokornie i odsłużę jak mogąc. Trochę to ja i rybak, trochę myśliwy. Siatki ponaprawiam, zwierzyny dostarczę... kłodę na ul wyżłobię...
Popatrzył na mnie uważnie — a potém dodał ciszéj: