Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 244 —

chaj...” Ja zaprzęgałem moją szkapę do biedki, ja pojechałem, nie było mnie w domu ze dwa tygodnie, no... i wszystko było wywąchane dobrze, po żydowsku.
— Ciekawym coście mogli wywąchać?...
— Ha! ha! wszystko... Wywąchałem, że wielmożny pan żyje, że się o Pustelnię prawuje, że jest urzędnikiem przy sądzie, że pan kiedy jeszcze prezesem może być... że pan nie ma wielkiéj ochoty na wsi siedziéć... No, to nie dziwota, albo to kiedy który dziedzic siedział?
— Dlaczego?
— Albo ja wiém... Oni coś gonili po świecie... ale co oni gonili to ja nie wiem. Może jaki słup ognisty przed nimi świecił... może im się zdawało, że szczęście złapią. Tymczem oni łapali kulę w głowę, albo kalectwo na nogi, albo śmierć na cudzych śmieciach. Za przeproszeniem wielmożnego pana, oni byli tak jak żydy. Oni szli po całym świecie szukać swego Mesyasza, oni szukali muru, żeby jego przebić swoją głową... ale tylko głowy sobie rozbijali, a mur stojał... Pański dziadek nieboszczyk, po którym teraz Pustelnia wielmożnemu panu się dostała, siedział tu kawałek czasu... Myślałem, że do śmierci posiedzi; on gospodarował pięknie, on chciał sobie ożenić, nawet zaręczony już był z jedną panienką... Nie wiele brakowało do wesela... Dość panu powiedziéć, że ja sam jeździłem do Kozienic