Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 222 —

— Ubrać w Pelcię?!
— A ma się rozumiéć... Możeś już zapomniał, co było przed trzema laty?
— Owszem, pamiętam...
— I ja to pamiętam... Przywlekłem się towarówką i ogarnąwszy się trochę, poszedłem na Wspólną, to jest do Szwalbergowéj. Niby to moja kuzynka... co prawda, dziesiąta woda po kisielu... Żeby ten gałgan Szwalberg chciał umrzéć, a ona żeby była młodsza, to mógłbym się z nią ożenić jak nic... Ale nie dokończyłem. Przychodzę tam i zastaję awanturę... Szwalbergowa aż kipi. Czerwona jak haltsygnał, rozkrzyczała się całą parą! Pelcia piszczy, jak alarmowa gwizdawka!! Olipcia jęczy, a ten mydłek Klekotowicz ciągle dogaduje: zapozwać, zapozwać... Ledwie się dopytałem co się dzieje. Wykryło się, że to wszystko twoja sprawka, panie Stanisławie. Ładny z ciebie kwiatek!...
— Ależ przysięgam...
— Daj pokój, nie przysięgaj. Słuchaj daléj. Szwalbergowa płacze i zaklina mnie, żebym ci wszystkie kości połamał.
— I byłbyś pan to zrobił?...
— W piérwszéj chwili może... bo jakoś kobiecie nie wypada takiéj małéj grzeczności odmówić, ale późniéj myślę sobie: za co? alboż mało głupich na świecie, nie będzie ten, to będzie drugi. Zresztą miałem do pana słabość. Choćbyś nawet i zawra-