Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 217 —

bergowa biegnąc ku córce... — Morderco coś zrobił! zabiłeś mi dziecko! Rozdarłeś niewinne serduszko. Podejściem, intrygami, zawracaniem głowy, wzbudziłeś uczucie w dziewczątku, które dotychczas kochało tylko matkę! Czy nie widzisz, że ona mdleje, że bez ciebie żyć nie może! Olimpciu! Ona zemdlała, pomóż mi ją ratować... Ach! co za niegodziwość szkaradna! Co za zbrodnia wołająca o pomstę do nieba i do wszystkich piekieł!
Nie mogłem znieść naraz tylu wzruszeń i korzystając z zamięszania, uciekłem, pozostawiając na pastwę losu i adwokata, moje biedne ruchomości...
Ciepło rodzinne, którego tak pragnąłem, oparzyło mnie fatalnie.
Opuściłem plac boju.
Z całą serdecznością, pokorą i skruchą przyznaję się do braku odwagi. Trudno, nie jestem rycerzem, lecz zwykłym pracownikiem kolejowym, w wydziale tłomoków o umiarkowanéj szybkości.
Może właśnie ten rodzaj zatrudnienia rozwinął we mnie zdolność do odwrotu. Nigdy w życiu, żadnego transportu nie wyekspedyowałem tak szybko, jak siebie samego z mieszkania pani Szwalbergowéj.
Nająłem sobie pokoik, aż na Elektoralnéj ulicy u jakiéjś emerytki, staruszki.
Ta przynajmniéj, myślałem sobie, nie będzie