Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 218 —

ujawniała aspiracyj matrymonialnych — i nie ujawniała ich istotnie... ale za to znów miała tyle różnych dziwactw i grymasów, że zaledwie dwa miesiące mogłem z nią pod jednym dachem wytrzymać.
Późniéj istotnie wyjechałem do krewnych na wieś, gdzie zabawiłem przez czas dłuższy. Urlop mój skończył się, powróciłem do Warszawy. Chciałem powrócić do pierwszéj mojéj stancyjki, byłem już nawet w sieni tego domu, aby rozmówić się z gospodarzem, lecz po chwili namysłu cofnąłem się...
Bądź co bądź, myślałem sobie, samemu jest źle. O własnéj rodzinie marzyć mi nie wolno, ale dlaczegóż nie miał-bym zbliżyć się do cudzéj. Lubię towarzystwo, lubię dzieci... Wprawdzie u pani Szwalbergowéj towarzystwo doprowadziło mnie do smutnych rezultatów, a dzieci... dzieci stanęły mi kością w gardle. Zniszczyły moje album, poplamiły pamiątkowe fotografie, potłukły drobne graciki, do których przyzwyczaiłem się — ale przecież cały świat nie składa się z takich rodzin, jak ta przy któréj mieszkałem.
Postanowiłem spróbować jeszcze szczęścia. Będę ostrożniejszym, będę się trzymał zdaleka, dopóki doskonale nie poznam z kim mam do czynienia...
Próbowałem, szukałem... przez rok zmieniałem mieszkanie pięć czy sześć razy i, niestety, nigdy nie mogłem dobrze trafić.
Miałem pokoje z wejściem oddzielném, lub