Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 212 —

Podniosła się z krzesła i spojrzała na mnie wzrokiem obrażonéj królowéj, poczem westchnęła cicho i wyszła.
Gdy zamknęła drzwi do uszu moich doleciało kilka wyrazów rozmowy.
— I cóż? i cóż? — pytała z gorączkową ciekawością mama, którą poznałem po głosie...
— Nic, była cicha odpowiedź.
— Jakto? pomimo wszystkiego, nic.
— Nic, moja mamo...
— A to osioł!! — zawołała już głośno, nie kryjąc swego oburzenia pani Szwalbergowa. A trzeba wiedzieć, z jakim akcentem wymówiła ten brzydki wyraz... słychać w nim było najmniéj siedmdziesiąt cztery S., co sprawiało efekt syku wężów, świstu wiatru, szmeru wody, przedzierającéj się zdradziecko przez tamę.
Domyśliłem się łatwo, że niepochlebny wyraz wysłany został pod moim adresem i że od téj chwili będę znany w rodzinie Szwalbergów pod nowym pseudonimem...
Westchnąłem. Do wygód pokoju przy zacnéj rodzinie ze wspólnem wejściem, przybył mi jeszcze i tytuł.
Słyszałem, jak pani Szwalbergowa mówiła, że to się tak skończyć nie może, że trzeba, aby adwokat Klekotowicz i maszynista pan Jan rozmówili się ze mną na seryo i energicznie. Klekotowicza