Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 135 —

majątkowych, nie mówię o osobistych różnych przejściach, jakie znieść musiał. Nie oszczędzało go życie. Biedny człowiek! tyle musiał przeżyć, tyle przeboléć, przecierpiéć — i wierz mi, moja droga, że z téj twardéj szkoły nieszczęść, w któréj niejeden padłby zupełnie złamany, albo puścił się z rozpaczy na bezdroża, brat mój wyszedł czysty i pełen mocy ducha...
Powiedziawszy to, pani Władysława umilkła i po dłuższéj pauzie ciszéj mówić zaczęła:
— Wielkie to były nieszczęścia, ciężkie ciosy, ale, jak ci powiadam, brat mój zniósł je jak na mężczyznę i człowieka z charakterem przystało. W pracy szukał zapomnienia i ulgi i, do pewnego stopnia przynajmniéj, znalazł je. Czas jest lekarzem, który goi najboleśniejsze rany... Mówiłam téż zawsze bratu memu, że jest jeszcze młody, że ma prawo do szczęścia, że wreszcie nowy związek nie ubliży pamięci tamtéj... nieszczęśliwej, że przeciwnie, da jéj sierotom opiekunkę. Brat z początku słuchać o tém nie chciał, ale od niedawnego czasu zmienił zdanie. Znalazł osobę, dla któréj serce jego żywiéj uderzyło.
— Więc żeni się pan Kamiński? — zapytała Zosia z ciekawością.
— Przynajmniéj marzy o tém... Zmiana, jaka w usposobieniu jego zaszła, zmiana, z któréj ja, jako