Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 121 —

wód, ból, poczucie krzywdy ciężkiéj przygniatały jéj serce jak głazem, a wśród tego żalu i boleści przychodziło jeszcze na myśl pytanie: co robić? dokąd się udać, w którą stronę się obrócić?
Tak niedawno jeszcze jedyny człowiek życzliwy, jakiego na drodze życia spotkała, ofiarowywał jéj życzliwą pomoc swéj siostry, a schorowaną matkę chciał przyjąć pod swój dach gościnny. Była to ofiara szlachetna i podyktowana przez szczerą życzliwość i sympatyę. Zosia rozumiała to dobrze, ale dziś już nie może z niéj korzystać. Bez wątpienia panna Franciszka nie zostawi całego zajścia w tajemnicy przeciwnie, rozgłosi je, rozkrzyczy, żeby biedną dziewczynę na zawsze zgubić w opinii i potępić. Czyż wobec tego możliwém jest udawać się pod opiekę pani Władysławy? czy sam fakt pobytu pod jéj dachem nie da powodu do nowych plotek i potwarzy? Może kobieta doświadczeńsza, więcéj praktyczna i z życiem obyta rozumowała by inaczéj, może właśnie przyszła by do wniosków wprost przeciwnych, ale Zosia inaczéj zapatrywała się na tę sprawę. Nie chciała, by na jedyny jéj majątek, na poczciwe, niczém nie skalane imię, nie padał cień najmniejszy i sądziła, że gdy odjedzie daleko, jak najdaléj z tych stron, to cel swój osiągnie.
— Zniknę — myślała sobie — zagrzebię się w najodleglejszéj części kraju, jednéj tylko matce donio-