Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 106 —

miński — bo to panu nie zbyt zręcznie idzie... oto lepiéj powiedziéć szczerze, może wybieracie się państwo gdzie? Niech was moja obecność nie krępuje, znamy się już od dość dawna i miałbym uzasadnioną pretensyą, gdybyście państwo robili sobie ze mną ceremonie. No, szanowny sąsiedzie, proszę bardzo po sąsiedzku, otwarcie...
— Ależ, bo widzi sąsiad, właściwie...
— No, przecież!
— Albo ja wiem co się tutaj dzieje?! Kobiety coś tam mają między sobą... niby moja żona i siostra żony. Jedna zadysponowała konie dla siebie, druga dla siebie, jedna odwołała dyspozycyę, druga posłała do stajni z poleceniem, żeby powóz natychmiast był gotów... Przyznam się kochanemu sąsiądowi, że wolałbym trzech wilków w lesie spotkać, aniżeli grymasy kobiece widziéć. Okropnie tego nie lubię, bardzo nie lubię!
— W takich razach najlepiéj jest uciekać, gdzie pieprz rośnie — rzekł z uśmiechem Kamiński — zwłaszcza jeżeli się coś przeskrobało, bo jużci nie ulega wątpliwości, że musiałeś sąsiad grubo względem pań przeskrobać, skoro się tak gniewają.
— Ja! cóż ja mogłem im zawinić?
— No, jak jest, to jest, ja sąsiada ocalę... Siadaj pan ze mną i pojedziemy.
— Na żaden sposób, nie mogę przecież zostawić samych kobiet w takiém rozdrażnieniu.