Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 105 —

nie mówi prawdy. Na co zasmucać biedną, schorowaną kobietę?
Zanim Kamiński zdążył odpowiedziéć, Zosia oddaliła się szybko. Znając doskonale park lipowski, pobiegła dróżką najbliższą i zniknęła w gęstwinie.
Kamiński odetchnął głęboko, jakby mu wielki ciężar spadł z serca. Więc nareszcie Zosia wyjedzie ztąd, zamieszka w domu jego siostry, on będzie mógł ją widywać, będzie mógł starać się o jéj przywiązanie.
Posiedział jeszcze czas jakiś na ławce, potém powstał i ku dworowi się udał. Nie znając dobrze lipowskiego parku, dość długo szukał głównéj alei, tak, że ubiegł z kwadrans czasu, zanim znalazł się w salonie państwa Kramarzewskich.
Sam gospodarz go przywitał, a miał minę dziwnie zakłopotaną. Stracił kontenans zupełnie, przestępował z nogi na nogę, nie wiedząc jak zacząć rozmowę, która widocznie sprawiała mu kłopot.
— Co panu jest, panie Leonie? — pytał gość — co się stało tutaj?... Widzę, że jesteś pan zakłopotany, że zjawiłem się nie w porę...
— A jakżeż można! przecież stare przysłowie mówi: „gość w dom, Bóg w dom”, a jeszcze taki gość jak kochany sąsiad dobrodziéj!
— Nie politykuj pan — odrzekł z uśmiechem Ka-