Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 98 —

nie chce, to odwołam się do wyższéj instancyi. W przyszłym tygodniu udaję się w lubelskie...
— Zobaczy pan moję mamę! siostrę! — zawołała z ożywieniem.
— Zobaczę i opowiem wszystko!
— O! nie krwaw jéj pan serca, proszę pana! Nie mów jéj nic, bo ona cierpiałaby bardzo, a właśnie nie ma do tego przyczyny.
— Więc trwasz pani przy swojem, utrzymujesz, że ci zupełnie dobrze w Lipowie?
Zosia schyliła głowę i odpowiedziała po namyśle:
— Naturalnie!... Rozczarowań doznać nie mogłam, bom szłam w świat bez złudzeń i, do pewnego stopnia, wiedziałam, a może raczéj przeczuwałam, co mnie czeka. Nie mam prawa wymagać od ludzi obcych téj życzliwości i tego ciepła, jakie miałam w domu. Nie mam prawa, aczkolwiek starałam się i staram na życzliwość zasłużyć.
— Wychodzi na to, że pośrednio przynajmniéj przyznaje mi pani słuszność i że nie omyliłem się przypuszczając, że masz pani tutaj ciężkie życie.
— Ja tego nie powiedziałam przecież.
Kamiński uśmiechnął się.
— Trzeba widzę — rzekł — szukać innego punktu wyjścia. Nie będę już wspominał o przykrościach i zmartwieniach. Przypuśćmy na chwilę, że pani tu jest znośnie, a nawet... dobrze, ale w takim