pozostawało nic innego, jak udawać się o pomoc do obywatela trudniącego się specjalnie dyskontowaniem przyszłości.
Nasze biuro miało takiego dobroczyńcę.
Kupował on sierpień w styczniu, styczeń w maju, maj w listopadzie i dogadzał swoim klientom jak mógł i jak umiał, na raty, nie na raty, z poręczeniem jednem, dwoma, trzema, jak komu, jak kiedy, jak jak.
Znał doskonale każdego, wiedział do jakiej kategoryi należy, czy może być wyrzuconym na piasek, jak śnięta ryba, czy też siedzi twardo przy skale jak zwierzokrzew.
Ten dyskonter przyszłości nazywał się p. B. Szenfisz. Przychodził on regularnie do biura przed godziną dziewiątą z rana, stał w bramie do dziesiątej, poczem znów przychodził przed trzecią i niby karyatyda przyozdabiał front gmachu do czwartej; t. j. dopóki ostatni pracownik dodawania nie opuścił gmachu.
W dniu wypłaty pensyi Szenfisz przebywał przez siedem godzin z rzędu, od dziewiątej do czwartej i wówczas cały zamieniał się, jak sam mówił, w oko i w rękę.
Okiem kontrolował wszystkich wychodzących, ręką, zaś wyłuskiwał z nich pieniądze, tak jak wiejskie pacholę wyłuskuje groch ze strączków.
Był to dla niego dzień największej pracy, dzień przyjemności, a czasem i zawodów i niespodzianek.
Wyrzucony falą losów po za nasz ocean rachunkowy, nie widziałem pana B. Szenfisza przez lat dwadzieścia. Chwila to dla dziejów, ale kawał, wielki kawał czasu dla zwyczajnego człowieka.
Młodzi dojrzeli, dojrzałych pokryła siwizna, siwych zabrała śmierć.
Nie widziałem długo biura zarządu akcyjnego towarzystwa wypychania dzikich ptaków, a zobaczywszy, nie poznałem go.
Gmach ten sam, te same mury chłodne, na kamienny kolor malowane, taż brama wielka, głęboka a ciemna niby otwór jaskini, ale pracownicy już inni. Ani jednej twarzy znajomej.
Przez lat dwadzieścia zmieniło się czterech Lewiatanów, zmieniły się tłuste sumy i jesiotry — o kiełbikach nie ma co mówić, a i zwierzokrzewy powymierały przeważnie.
Stały biura te same, ale pracujące przy nich istoty nowe, nie tamte co dawniej były... ani jednej twarzy znajomej.
Strona:Klemens Junosza - Najwytrwalszy.djvu/5
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.