Strona:Klemens Junosza - Nad świeżym grobem.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kilka powieści, wiązanka poetycznych utworów, oto cała spuścizna, jaką zmarły zostawił po sobie dla spadkobierców-rodaków. Myśli szlachetne i zacne, dające się jak światło na tysiące promieni rozstrzelić, oto owa sukcesya, owa spuścizna, za którą mu świat garścią kwiatów na trumnę rzuconych zapłacił...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Niedługo między nami gościł, ale pamiętamy dobrze jego postać wysmukłą, szerokie czoło, myślące, zadumane, wymowne spojrzenie i twarz matowo-bladą, na której nieubłagana choroba piersiowa oddawna wycisnęła stygmat śmierci. Patrząc na jego rękę wyschłą, nerwową, o palcach długich i kościstych czuło się instynktowo, że się ma przed sobą gościa, który niedługo między ludźmi zabawi.
On sam nie znał dokładnie swego stanu — troskliwa i staranna opieka ukochanej kobiety, taktowne postępowanie lekarza-przyjaciela, potrafiły zasłonić przed oczami przedwcześnie mającego umrzeć, niebezpieczeństwo istotne. Biedny poeta do ostatniej niemal chwili łudził się, że cierpienie przeminie, zdrowie powróci, że świat pracy zacnej, pożytecznej, poczciwej, stanie dla niego otworem. Jeszcze na kilka dni przed śmiercią nie wypuszczał pióra z ręki, jeszcze w harmonijnych wierszach wypowiadał myśli poczciwe.