Strona:Klemens Junosza - Na szerszy świat!.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co to znowu za moda, zawołała z gniewem, po półtorej świecy na noc wypalać? cóż to sobie myślisz, że twój ojciec bogacz, na pieniądzach siedzi, żeby mógł na takie zbytki pozwalać.
— Ja, proszę pani, uczę się, szepnął nieśmiało chłopak.
— Patrzcie go! uczy się... kto ci broni uczyć się w dzień?
— Ja przecież i w dzień się uczę, odrzekł, podnosząc swe duże modre oczy.
Pani Adamowa zastanowiła się.
— Prawda, rzekła jakby do siebie, prawda, on i w dzień się uczy, kiedy tamci łobuzy bąki zbijają... Jabym ci nie broniła i teraz, ale najgorzej z temi świecami...
Chłopak patrzył na mówiącą z wyrazem niemej prośby.
Twarz chłopca była blada, mizerna, kości policzkowe wystające, a i usta blade, pozbawione karminowego zabarwienia cechującego wiek dziecinny. Niktby w tym mizernym a wątłym chłopaku nie poznał owego tęgiego, jasnowłosego Wicka, który w domu rodzinnym tak się chętnie do elementarza garnął.
Pani Adamowa spojrzała na niego uważniej.
— Słuchajno, Wicku, rzekła nie bez pewnej czułości w głosie, dobrze to jest, że się uczysz tak pilnie i tego roku zapewne jak lat poprzednich, nagroda cię nie minie, ale pamiętaj też, że co zanadto to niezdrowo. Co ci z nagrody przyjdzie, jak zdrowie stracisz? Przecież ci nawet sam pan inspektor mówił żebyś się trochę oszczędzał.
Chłopak milczał.
— Widzisz, już jest po pierwszej; z początku ja rozgniewałam się na ciebie, że świecę wypalasz, ale teraz złość mnie ominęła już, teraz ja cię proszę, idź, połóż się, wypocznij, bo mi ciebie szkoda, ty się także jak świeca wypalisz, a co twoja matka na to powie?
Chłopak westchnął, podniósł się z ławki, książkę zamknął, a zbliżywszy się pokornie do pani Adamowej, pocałował ją w rękę i rzekł:
— Dobrze, proszę pani, posłucham się, dobranoc.
— No tak, tak to co innego, zawsze mówię uczniom żeby z ciebie przykład brali; dobranoc ci chłopcze, śpij z Bogiem.
Z temi słowy pani Adamowa wyszła, a Wicek zaraz świecę zagasił i pomodliwszy się usnął.

Zaledwie jednak słońce weszło, zaledwie złote jego promienie wpadły przez okna stancyjki, już on siedział w ustronnym kącie ogrodu na dużym, płaskim kamieniu i uczył się znowuż gorliwie.

(Dokończenie nastąpi).