Strona:Klemens Junosza - Na szerszy świat!.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrzno Jagoś, toż koniec świata chyba.
— A no?
— Choćby i z naszym Wickiem. Patrz, toć siedzi znowu jak żyd nad bubliją i duka. Nasłanie prawdziwe.
— I, niech tam, Grzegorzu, niech tam, zawdy taki lepiej, że mu się we łbie rozświeci, niżby miał całe życie ciemnym ostać.
— Ciemnym! nie gadaj Jagoś, toć i my na to mówiąc, też niebardzo widzące, a dla tego żyjemy Boga chwaląc i chleba nie prosimy nikogój.
— Takie to życie, rzekła niechętnie kobieta.
Szlachcic, prędkiego temperamentu człowiek, z ławy się zerwał.
— A co ty chciała? rzecze, karytom się rozbijać, w pachnącej wodzie się myć. Takoż ci baba hambitna!
— Ja nic nie pragnę.
— Nic nie pragniesz, a gadasz, że masz życie ladajakie.
Szlachcianka milczała przez chwilę, dopiero po niejakim namyśle rzekła:
— Mnie tam chleb w zęby nie kole, ani mi się praca nie przykrzy, jeno jak o dzieciach pomyślę, to mi markotno. Wickowi siedem lat mija, Marynia czwarty zaczęła, a kto wie siła tam jeszcze Bóg ześle.
— Jak ześle to i ześle, moja jagodo, żeby jeno tyla było frasunku, co o dzieci.
— Ale, zdaje ci się, robaku, zdaje tylko. Póki to małe to bajki, bo mleka i kartofli nie brak i na tym zagonku Bóg miłosierny chociaż garstkę żyta zarodzi to i chleb się znajdzie, ale co później będzie?
— Co ma być to i będzie, jeszcze u nas przecie nikt z głodu nie pomarł.
Kobieta niezrażona opryskliwym tonem męża, mówiła dalej.
— Co będzie? warto nad tem pomyśleć, toż chałupina jedna, gruntu tyle co jak pies na nim siądzie to ogonem sąsiedzkiego pola dotyka i cóż dzieciom damy jak podrosną? Może jeszcze te trzy marne poletka na kawałki potniemy, żeby się potem o marny łokieć ziemi zabijali, procesowali, pomstę i obrazę Bożą czynili? czy nie tak, mój mężu?
Szlachcic odpowiedział powoli z rozmysłem.
— To co?! ja ziemi nie przysporzę, cudzego zagona nie zabiorę, a pieniędzy dzieciom nie zostawię bo nie mam, niech ta sobie swoim rozumem starają się o chleb. Skarbów zakopanych w ziemi nie mam, ani też ich szukać nie będę.
— Ale im nie broń szukać.
— Niby komu?
— Juści dzieciom.
— Czyż ja bronię?