Strona:Klemens Junosza - Na stare lata.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ły do których nigdy nie dojdziesz. Szczęśliwy jesteś dopóki to masz — doświadczonym będziesz skoro stracisz. Zapewne wierzysz w zgodę, jedność i solidarność sąsiedzką?
— Wierzę.
— I w naiwną prostotę ludu?
— Wierzę.
— I w możliwość czynienia dobrze.
— Wierzę.
— Niechże cię, panie Dyonizy, wiara twoja zbawi — a skoro przejdziesz do szeregu niedowiarków, wówczas pogadamy obszerniéj o tym przedmiocie. Dziś dajmy temu pokój. Jaki twoja córka ma piękny, metaliczny głos.
— Dobrych miała nauczycieli — no, a przytem z natury materyał bogaty. Oh, przyznam się panu po prawdzie, przez całe życie moje oszczędzałem, skąpiłem na wszystko, ale na edukacyę Ludwini, na rozwinięcie jéj talentu, nie żałowałem nigdy.
— Racya, nie stracony to kapitał nigdy, ot widzisz i mój chłopak także mnie drogo kosztował, ale nie żałuję — dobre dziecko, dobre co się zowie.
I tak się starzy o dzieciach swoich rozgadali — o ich młodości, edukacyi, kłopotach, zmartwieniach jakie przytem były, o przyszłości wreszcie, że ani spostrzegli, że już słońce zaszło, że dwa młode a dźwięczne głosy umilkły. Duet się skończył, tylko z pod palców Ludwini wydobywała się jakaś dumka rzewna, nie grana, lecz wyśpiewana raczéj przez struny fortepianu, które nabrały życia pod artystycznem dotknięciem.
Pani Dyonizowa przyszła prosić męża i gościa do salonu, lecz gospodarz przypomniał sobie coś nagle i zawołał:
— Ale, ale, póki widno muszę się i też szanownemu sąsiadowi pochwalić nowym nabytkiem. Kupiłem przepyszną klacz półkrwi — po... po... bodajże cię, zapomniałem, ale mam to zanotowane, o tu w pugilaresie — po Miss Gipps i Fitz-Hops, po El-Mollach, śliczne stworzenie, każę ją ujeździć dla Ludwini, spokojna, łagodna jak dziecko.
— Zkądżeż ona pochodzi?
— Nabyłem ją od sąsiada.
— Nie słyszałem żeby tu kto w okolicy miał rasowe konie.
— Ale, bo pan nic nie wiesz — cenny ten nabytek zawdzięczam przypadkowi, klacz tę niedawno nabył z renomowanego stada pan Inocenty z Rozdarcia i dał za nią pięć tysięcy, ale że gwałtownie potrzebował gotówki, więc mi ją odstąpił za bezcen, za czterysta rubli.
— Zkądże pan wiesz, że on ją za pięć tysięcy nabył?
— Od niego wiem, bo sam mi to powiadał.
— A pan mu wierzyłeś?
— No, jakżeż, przysięgał się na wszystkie świętości, aż prosiłem go żeby się tak nie przeklinał, bo czyż między uczciwymi ludźmi słowo nie powinno być dostatecznym dowodem? Zresztą ja traktowałem tę kwestyę ze strony czysto praktycznéj. On potrzebował pieniędzy, ja szukałem właśnie klaczy, z któréj mógłbym się dochować ładnych źrebiąt. Więc uważałem interes jako korzystny zarówno dla mnie jak i dla niego.
Pan Michał z niedowierzaniem kiwał głową.
— Wątpisz pan — rzekł emeryt — zaraz ja to zwątpienie usunę, każę wyprowadzić Fatymę. Hola! jest tam kto!...
Na głos pana Dyonizego wyskoczył oczekujący na dyspozycyę ekonom.
— Niechno Paciorkowski każe Józefowi przyprowadzić Fatymę.
— Kiedy, za przeproszeniem wielmożnego pana, takiéj dziewki w całym folwarku u nas nie ma.
— Ale nie o dziewkę tu idzie, tylko o tę klacz, co ją dziś przyprowadzili z Rozdarcia.
— A to, przepraszam wielmożnego pana, nie wiedziałem, że ta kandyba ma się nazywać Infemia.
— Fatyma.
— Czyli Fatyma — ale za przeproszeniem wielmożnego dziedzica.
— Panie Paciorkowski, bez przepraszania każ klacz przyprowadzić.
Ekonom ukłonił się i pobiegł ku stajni, stary służbista.
— Ale, niechże i pan Jan zobaczy — rzekł gospodarz, a otworzywszy drzwi do sali wołał:
— Panie Janie, a chodźże no tutaj, zobaczysz dopiero cacko!
Ludwinia, pani Dyonizowa i pan Jan wyszli na ganek, ciekawi obejrzeć owo cacko, które dla Ludwini za wierzchowkę służyć miało.
Józef stangret przyprowadził wielką kasztanowatą szkapę, z krótko obciętym ogonem, przykrytą elegancką derką.
— Zdejm no derkę i dawaj ją tu bliżéj, patrzcie panowie, co to jest za klacz, jaka szyja, jaka głowa.
I zeszedłszy ze schodków zaczął staruszek głaskać ową Fatymę po łbie, przy téj sposobności dostrzegł na czole téj pięknéj angielki świeżą ranę.
— A to ją kto skaleczył? — zapytał z oburzeniem i zgrozą.