Strona:Klemens Junosza - Na stare lata.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czy z Ludwinią? że ja was proszę o ten szmat Bóg wie po jakiemu zachwaszczonego gruntu, czy też o rękę uczciwéj panienki, którą uznałem za dobrą towarzyszkę życia dla mego chłopaka? Hola! mój panie! nie tędy droga. Co zaś do téj nieszczęśliwéj pożyczki, to na gospodarstwo stanowczo nie dam. Wolno jegomości robić wszelkie głupstwa gospodarskie, wolno jegomości nawet ananasy na piasku sadzić, ale za swoje pieniądze. Ja dzieci mam, grosza na zmarnowanie rzucać nie chcę... Cóż to jegomość myślisz, że to ja ciemny jestem, że nie widziałem i nie widzę tego, że nie do swoich rzeczy się wziąłeś?
— A jednak zdawało mi się...
— Ba! to też że ci się zdawało tylko, a doświadczenie przekonywa cię teraz żeś się łudził — i żeś za to złudzenie drogo zapłacił...
Radca się zamyślił, pan Michał wielkiemi krokami po pokoju chodził.
— Połóżno jegomość tę czapkę, — rzekł — i nie opuszczaj mojego domu z gniewem, ratować się będziemy, ale nie tak, nie w ten sposób jakbyś tego pragnął... Siadajże jegomość, siadaj
Emeryt usiadł.
— Naprzód, — ciągnął daléj pan Michał — pychę z serca jegomość zrzuć i daj już za wygraną gospodarstwu; tobie wypoczynku na stare lata potrzeba
— A przecież to ja właśnie folwark dla wypoczynku kupiłem.
— To też teraz należy ci po tym odpoczynku naprawdę wytchnąć, bo żebyś jeszcze z rok tak odpoczywał jak dziś, tobyś chyba na wieczny spoczynek wędrować musiał biedaku.
Emeryt westchnął.
— Więc sprzedać mam folwark?!
— Straciłbyś na tém, ale jeżel chcesz to sprzedaj...
— Cóż więc innego mogę zrobić?!
— Chcesz mojéj rady słuchać?
— Posłucham.