Strona:Klemens Junosza - Na ojcowskim zagonie.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tarz...
Dwaj konni z latarniami w rękach jechali przodem, inni nieśli pochodnie; stary z długiemi srebrnemi włosami wieśniak krzyż dźwigał, a obok niego również stary, również siwizną przypruszony dziad kościelny niósł chorągiew żałobną, ksiądz z organistą kroczyli za niemi, psalmy śpiewając — a dalej postępował niewymyślny z drabiniastego wozu urządzony karawan.
Cztery konie rwały się z niecierpliwości i zimna. Na wierzchu improwizowanego karawanu spoczywała trumna. Na pomoście dywanem okrytym, który jej za podstawę służył, siedziało czterech ludzi z pochodniami w rękach — a dalej za tym wozem żałobnym kilka powozów, bryczek i garstka ludzi w siermięgach piechotą...
Ci co w powozach i na bryczkach siedzieli, byli pootulani w futra i chustki ciepłe tak, że trudno było też dojrzeć — ale musiały być i łzy, bo żadna rozmowa nie przerywała milczenia, żaden głośniejszy okrzyk nie naruszył uroczystej ciszy...
Wiatr w przelocie chwytał westchnienia dwóch kobiet i niósł je na swych skrzydłach lotnych daleko.
Nareszcie kiedy orszak już prawie z lasu wychodził i światło w tuż obok leżącej wioseczce ujrzano, odezwały się dzwony z kościołka, z którego wnętrza gromadka ludzi z światłem i księdzem na czele wyszła na spotkanie konduktu...
Wioska rozciągnięta pod lasem w ukośnym kierunku do drogi, przez którą żałobny pochód ciągnął, nie spała jeszcze, a małe okienka chat wiejskich świeciły z oddali jakby oczy ciekawe.
Śpiew brzmiał coraz głośniej, jęk dzwonów rozlegał się w suchem i mroźnem powietrzu, potem dwa naprzeciwko siebie idące orszaki połączyły się w jeden i wraz z trumną kołyszącą się na ramionach ludzkich zniknęły w otwartych drzwiach kościoła...
Trumna spoczęła na katafalku wysokim, obstawionym świecami, ode-