Strona:Klemens Junosza - Na ojcowskim zagonie.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niepotrzebnie się pan troszczy.
— Chrześcijaninem gorliwym, pani dobrodziejko, jestem, dłoń pomocy podać chciałem.
— Ach! więc to pan!
— Tak, pani to ja wzgardzony — ale wytrwały; nawet chcąc paniom oszczędzić wielu przykrości wdałem się już w interes, na którym materyjalnie grubo stracić mogę.
— Pan?
— Tak jest ja, mogę bardzo grubo stracić — ale tem się pocieszam, że mi moja strata, tam w górze policzoną będzie.
— Mówisz pan zagadkami — a przyznam się, że nie mam daru domyślności.
— Będę więc jasnym, kiedy panie rozkażą.
— Ależ prosimy, najmocniej prosimy.
— Świętej pamięci nieboszczyk pan Jan, którego tak wysoko poważałem i czciłem, nie był jednak bardzo, że się tak ordynarnie wyrażę, biegłym w rachunkach... przejęty głównie myślą o edukacyi, panie dobrodzieju dzieci, co jest rzecz śliczna! — wplątywał się po trosze w interesa z przeproszeniem... żydowskie, co znowuż jest rzecz brzydka.
— Ależ na miłość boską! cóż to wreszcie pana obchodzi?
— Obecnie już prawie nic. Com stracił, ofiarowałem Panu Bogu, na rachunek szczęścia przyszłego żywota! Święty Józefie! dla miłości bliźniego czego człowiek nie uczyni? chociaż przyznam się paniom dobrodziejkom, że przystępując do interesu, miałem jakieś nieco odleglejsze plany, myślałem, że może dzierżawka Dąbrówki, może wreszcie spełnienie jakichś marzeń dawnych powetuje straty...
— O jakich stratach pan mówi? nic a nic nie rozumiemy pana.
— Ba! a jednak to interes bardzo prosty. — Nie chcąc, żeby żydzi okpiszowscy trapili kochane panie moje, żeby tu najeżdżalii grozili za przeproszeniem pozwami, ponabywałem od nich kontrakciki, rewersiki, kwiteczki i inne zobowiązania nieboszczyka pana Jana, którego przecież tyle szanowałem i czciłem...