Strona:Klemens Junosza - Na ojcowskim zagonie.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że im się nawet nic nie należy! i najprędzej to oni bez to są takie delikatne!
Ciężkie było życie Zosi w tej niepewności, w nieustannem oglądaniu się co jutro przyniesie. Była ona w położeniu człowieka idącego ścieżką wśród zwalisk, w położeniu człowieka, który ogląda się co chwila, azali ze starej wieżycy poszczerbionej głaz się na niego nie stoczy.
Gospodarstwo, ta tak wdzięcznie przez poetów opiewana sielanka, a w rzeczywistości praca bardziej niż każda inna obfitująca w kłopoty i nieprzewidziane trudności, przynosiła także zmartwienia. Były szkody i były upadki w inwentarzu, a obrażony na honorze Załgalski tak się pięknie sprawiał, że mu Zosia całoroczną pensyję wypłacić musiała, aby się tylko wyniósł z Dąbrówki.
Zmartwień więc nie brakło, a pociechy nie było znikąd.
Nieraz, o szarej godzinie, w małym pokoiku od ogrodu, matka z córką siadały na nizkiej sofeczce i półgłosem gwarzyły ze sobą.
Smutna to była rozmowa. Ciągnęła się ona jak pasmo szare, nieprzeplecione żywszą, weselszą barwą. Żal po świeżej stracie nie ukoił się jeszcze; do żalu dołączał się niepokój o chłopców, którzy daleko od domu w szkołach byli — a obok tego kłopoty obecne i niepewność przygnębiała te dwie samotne kobiety...
Raz, podczas takiej pogadanki serdecznej, matka objąwszy swoją jasnowłosą jedynaczkę, rzekła.
— Zosieńko kochana, czy my wytrwamy tutaj?
— Musimy wytrwać mateczko! Położenie nasze nie jest jeszcze najgorszem. Gdybyś wiedziała mamo, ile rodzin rzuconych na bruk miejski żyje z ciężkiej pracy — i żyje, bo musi. Widziałam ja tam córki zamożnych niegdyś ziemian, udzielające lekcyj za bardzo nędzne wynagrodzenie. Ileż schodów i piętr przebiegnąć muszą one codzień, ile godzin w mozolnej pracy strawić — aby opłacić lichy kącik i kupić pożywienie dla chorego ojca lub matki. Inne pracują ręcznie, a zarobek ich