Strona:Klemens Junosza - Na ojcowskim zagonie.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jakże sobie poradzi, gdy już pługi na pole wyruszą, gdy rolę uprawiać i ziarno wrzucać w nią przyjdzie?
Teraz w zimie, to pół biedy jeszcze, gdyż wykonanie życzliwych rad proboszcza nie przedstawiało zbytecznych trudności. Robota koncentrowała się w folwarku i Zosia mogła jej dojrzeć, gdy zaś wypadła zwózka drzewa z lasu, to z fornalami jeździł stary karbowy Kacper, chłop poczciwości wielkiej, który sam nie pamięta, ile lat już w Dąbrówce przesłużył, a panienkę swoją ukochaną bardzo uwielbiał...
Szło więc to jakoś — ale lato... lato? Może czasem, gdy Zosia myślała z trwogą o tej porze najpiękniejszej w roku a najtrudniejszej dla niej, może wówczas na tle jej dumań smętnych rysowała się niewyraźnie sylwetka nieśmiałego kuzynka, któregośmy na cmentarzu widzieli — ale sylwetka ta znikała prędko, bo do jasnowłosej główki cisnęło się myśli dużo, jedne drugie zmieniały wzajemnie, jak obrazy w kalejdoskopie, a wszystkie były smutne — przejmujące trwogą.
Dręczyło ją poczucie nieznajomości zawodu, którego obecnie dotknęła się tak blisko, dręczyła bardziej jeszcze niepewność i niedokładna znajomość położenia.
Jakiż jest właściwy stan rzeczy?
Dochodziły ja z boku głuche a niewyraźne wieści o jakichś zobowiązaniach i długach przez ojca zaciągniętych, ale do jakiej cyfry dochodziły te zobowiązania, czy będzie je można wypełnić? czy ogólna ich suma nie zaważy zbyt ciężko na egzystencyi majątku?
Próbowała w papierach po ojcu pozostałych znaleść klucz do rozwiązania tej zagadki, ale nieboszczyk