Strona:Klemens Junosza - Monologi.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tak ja sobie myślałem, taki miałem gang w głowie — i sam nie wiem, czym trochę spał, czym trochę nie spał... Nie wiem, na moje sumienie.
Zrobiło się zimno. Zapiąłem na sobie kapotę i otworzyłem jedno oko... Ale jak prędko otworzyłem, tak jeszcze prędzej zamknąłem... Nie wiem dlaczego, ja się bałem. Ten dropiaty — ja go ledwie trochę widziałem, bo noc była ciemna — to był niepodobny do konia, ale wyglądał jak wielbłąd; te krzaczki, co między niemi idzie droga do nas, do Wólki, to mi się wydawały jak wielki las...
Bardzo się bałem... Chciałem się modlić, ale nie mogłem. Co powiedziałem jedno słowo nabożne, to mi dziesięć myśli o złych duchach przychodziło do głowy. Zdawało mi się, że nie jadę tam, gdzie trzeba, że jestem w innej okolicy, może w innym kraju, może nawet całkiem na innym świecie... Oj, przypomniałem sobie, jak husyty powiadali, że piekło to jest wielka ciemna izba, a w tej izbie 70,000 ścian, w każdej ścianie 70,000 szpar, a w każdej szparze 70,000.... Ledwiem pomyślał o takim brzydkim interesie, tymczasem nagle ktoś mnie wyrzucił z wozu i pchnął z wielkim impetem w przepaść, w dziurę, w ciemność, w nic!... Leciałem do dna chyba siedem lat! — i gdym leciał, nie bolało mnie ani trochę, tylko