Strona:Klemens Junosza - Monologi.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nic. Słyszeliście o tej grubej kradzieży brylantów u jubilera ***, nieboszczyk był w to zamieszany, a mając do wyboru hańbiące więzienie lub śmierć, wybrał tę ostatnią.
Ha! łotry! Czemu wam nie mogę plunąć w oczy!
— Nie, drodzy panowie — zawołał inny. — Wszystko to nieprawda. W tym wypadku, jak i w wielu innych, należy przedewszystkiem „chercher la femme.“
— Aha...
— Szanowna jego małżonka miała wcale nie dwuznaczny romansik...
Ach, dość tego! Nie mogłem słuchać, jak bezczelnie szarpią po śmierci moją dobrą sławę i honor mojej Anielci... To nikczemne, oburzające, podłe!
Czemuż nie mogę zabić się powtórnie!
Uciekłem na cmentarz i tam w cichej kontemplacyi, między nagrobkami, spędziłem pół roku.
Sprzykrzyło mi się to... i poszedłem znowu między ludzi.

. . . . . . . . . . . . . . . .

W ogrodzie miejskim, na ławce, siedziała była moja teściowa, a obok niej druga, również okazała jejmość.
Może także teściowa jakiego nieszczęsnego samobójcy...