Strona:Klemens Junosza - Monologi.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ci chłopi, co złapali szajgeca, pili sobie na uciechę, że im się tak dobrze udało; gospodarz z Brzozowej Woli, ten, co jego bułany koń, fundował. Dobrze chłopi pili i prędko pili i poszli spać... Ja też cokolwiek sobie zdrzemnąłem, ale uważałem, że koło pustej swojej fury chodzi Jankiel Katz i kilku szajgeców, że oni coś gadają, że ciągle słychać „Abuś, Abuś...“ właśnie ten, co w kozie siedział, miał na imię akurat Abuś. Ja już zasypiałem, tymczasem Jankiel Katz trąca mnie w bok i powiada:
— Słuchajcie-no, Boruch, wy macie dobrze pamiętać, że dzisiejsza noc to jest bardzo ciemna noc. Jak wy to dobrze sobie zapamiętacie, to wam nigdy nic z fury nie zginie, ja wam za to zaręczam.
Dlaczego ja nie miałem przyjąć takie pewne zaręczenie? Jankiel Katz jest bardzo słowny człowiek, on nie oszuka... Przyjąłem... powiedziałem:
— Słuchajcie, Janklu, już dużo lat żyję na świecie, a jeszcze takiej ciemnej nocy, jak dzisiejsza, nie widziałem...
Nie darmo ludzie mówią, że dla mądrej głowy dosyć jest pałką w łeb. Ja byłem już zmęczony — zasnąłem naprawdę. Obudziłem się, jak słońce dobrze plecy mi przypiekło. Wołają do wójta, ma być protokół; dobrze, niech sobie będzie protokół. Ja idę śmiało, nie boję się, —