Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 49 —

nieszczęśliwej nocy, a o Frycu nie było nawet mowy. Widziano go, jak wyjeżdżał ze wsi, widziano później w miasteczku, gdzie się zatrzymał na popas.
Biedny Wojciech spoczął w łonie matki-ziemi, na której całe życie pracował. Pomiędzy grube narobione palce wetknięto mu święty obrazek i zabito wieko trumny na zawsze.
Cała wieś była na pogrzebie, z okolicy nawet dalszej przychodzili ludzie, aby mu oddać ostatnią posługę. Wiatr roznosił daleko głos pieśni żałobnych i jęk dzwonów; para wołów ciągnęła powoli wóz, na którym położono białą, ze świeżych tarcic zbitą trumnę.
Kiedy już ksiądz ostatnią odmówił modlitwę, kiedy bryły ziemi, rzucane rękami życzliwych, z głuchym łoskotem uderzały w trumnę, przez tłum z nieludzkim krzykiem, zaczął się przeciskać obdarty, wpół nagi, torbami obwieszony żebrak.
Znano go dobrze w Zarudziu, gdy od czasu do czasu odwiedzał tę wioskę; znano go i dawano mu zawsze jałmużnę. Bano się owego żebraka, tembardziej, że był niemową, i gdy się odezwał do kogo, to takim przerażającym, głuchym krzykiem, że aż mrowie przechodziły po skórze. Zwano go Jackiem niemową, albo głupim Jackiem, albo nawiedzonym.
Wojciecha nieszczęśliwy ten człowiek szczególnie lubił, zawsze mu się kłaniał, a częstokroć i w rękę pocałował, podobno przez wdzięczność, że raz na jarmarku Wojciech obronił go przed napa-