Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 48 —

— Bo to u nas, widzicie, wypadek się stał — mówił powoli sołtys — nieszczęście, a że niedaleko ode młyna, więc myśleliśmy, że wasz mąż co wie, że może co słyszał, może kogo przechodzącego widział.
— Jaki nieszczęście?
— A juści... Wojciecha ktoś zabił... na łące... dziś w nocy...
— Ach! Herr Jesus! i pan może myśli, że to Fryc?... och, nie! nie!
— Nie, nie myślę; tylko tak po sąsiedzku chciałem się spytać... może Fryc co słyszał? może widział, czy kto nie chodził w nocy nad staw, na łąki?
— Ach jej! ach jej! — powtarzała niemka, drżąc z przerażenia — aber to nie... nie Fryc, to nie Fryc! to nie Fryc! to nie można Fryc... Ach!...
Sołtys nie odpowiedział na te wykrzykniki, skinął tylko na chłopów, i poszli ku wsi napowrót.
Nazajutrz przyjechali urzędnicy z powiatu, sędzia śledczy i lekarz. Zwłoki starego Wojciecha przeniesiono do stodoły, tam je krajano; przeprowadzono śledztwo.
Pomimo wszelkich usiłowań, nie podobna było wykryć winowajcy. Podejrzenie padało na kolonistów, gdyż ciągłe spory i zatargi ich z włościanami, których głównym przywódcą był Wojciech, odgróżki i chęć zemsty, dość wyraźnie wskazywały przypuszczalny powód zbrodni. Żadnych jednak dowodów nie było. Każdy niemiec z osobna wykazał, gdzie się znajdował i co robił podczas owej