Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 39 —

ca; a trzeba wiedzieć, że siłacz to był na całą okolicę znany: pięć ćwierci pszenicy z łatwością na plecy sobie zarzucał; wzrost miał dobry, a grubą narobioną ręką podkowy łamać potrafił.
Może właśnie dlatego, że taki silny i taki siły swojej pewny, spokojny był chłop i nie chciwie do bitwy się rzucał.
I teraz ręce trzymał przy sobie, pobladł tylko i zbliżywszy się do niemca, rzekł spokojnie:
— Słuchajno Fryc, nie ujadaj. My bronimy swojego. Nie kręć tym łbem czerwonym, jeno, skąd przyszedłeś, tam sobie idź i nas nie nachódź. Bydło wasze zajmujemy, bo w szkodzie jest, a was podamy do sądu.
Fryc miał w ręku gruby kij i zamierzył się nim na Wojciecha z wściekłością, ale ten jednem uderzeniem laski wytrącił mu z rąk ową pałkę, poczem grube palce wsadził w gęstą czuprynę młynarza i podniósł go do góry, jak kota.
— Zwiążcie-no mu chłopcy kulasy, żeby tak nie wierzgał — rzekł Wojciech.
W jednej chwili Fryc, skrępowany jak baran, leżał na ziemi, miotając przekleństwa, grożąc krwią i ogniem.
— Szczekaj, szczekaj — rzekł Wojciech — kto cię tam zrozumie.
Inni niemcy rzucili się na chłopów, Wojciech krzyczał:
— Nie kaleczyć, chłopcy! tylko wiązać, wiązać i do wójta, a bydło zająć.
Tego nie można było zrobić, bo dzieciaki nie-