Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 40 —

mieckie porozpędzały krowy na wszystkie strony; każde gnało swoją coprędzej do domu.
Bójka krótko trwała, włościan było więcej i ci, idąc za radą Wojciecha, powiązali napastników, włożyli na wozy i odwieźli do wójta, który kazał niemców zamknąć do kozy.
Niedługo tam siedzieli. Skoro noc nadeszła, wyłamali drzwi i, dawszy stróżowi parę szturchańców na pamiątkę, uciekli do swoich siedzib.




IV.

Fryc Bajtel nie mógł zapomnieć tej chwili, w której Wojciech podniósł go za czuprynę, jak kota, i kazał związać.
On, Fryc, niegdyś pruski piechur, który podczas wojen strzelał do austrjaków i do francuzów, jak do kaczek, on, przewódca główny kolonistów i największy bogacz między nimi, został tak sponiewieranym! i przez kogo? przez pospolitego, zwyczajnego wieśniaka, którego w bezgranicznej pysze uważał za istotę niższą od siebie, ciemną, pół dziką.
To też ilekroć dostrzegł Wojciecha zdala, marszczył krzaczaste brwi rude i spoglądał zpodełba, jak wilk.
Wojciech jednak na to nie zważał. Pilnował swoich łąk, żeby w nich młynarski inwentarz szkody nie robił; uprawiał grunt, ciągle był czynny, ruchliwy i cała wieś spoglądała na niego z uszanowaniem, jak na swego przewodnika i obrońcę.