Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 37 —

dzą wnętrzności. Przykro się zrobiło królowi na ten widok i rzekł z żałością: — Ach, jakże ty cierpisz, biedaku. — Ów zaś wojak tak odpowie: „Cierpię, bo cierpię, miłościwy królu, ale gorzej boli zły sąsiad, aniżeli ta rana.“
Od owego czasu wieki przeszły i król i wojacy rozsypali się w proch, ale prawda została prawdą po dziś dzień, że zły sąsiad gorzej boli, niż rana.
W Zarudziu tem więcej czuć się to dawało, że grunta były rozrzucone, jedne w drugie wchodziły jak klinami. Niemcy radziby byli swoje fortuny zaokrąglić, wyrównać, więc chcieli od włościan niektóre cząstki pokupować i nawet dobrą ofiarowali zapłatę, włościanie znów nawet mówić sobie o tem nie dali. Przeciwnie, sami byli gotowi od niemców gruntu przykupić. Wrzała więc z tego powodu nienawiść, wzrastało rozżalenie.
Niejeden z Zarudzian głośno gniewem wybuchnął. Niemcy zaś milczkiem, w cichości, zamiary swoje knuli i co wieczór schodzili się na narady do młyna, gdzie siedział ich główny przywódca, Fryc Bajtel. Ten miał ogromną ochotę na łączkę Wojciecha i złościł się, że jej dostać nie może, a ta złość wzmagała się w nim więcej jeszcze, gdy widział, że Wojciech poważanie ma na wsi, że ludzie jego zdania słuchają.
Co tam radzili we młynie, nie wiadomo, ale dawali się zarudzkim gospodarzom we znaki coraz bardziej, robiąc ciągłe szkody w zasiewach i w łąkach.