Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 36 —

przyjaźni. Kumają się między sobą, w stosunek pokrewieństwa wchodzą... I dobrze jest: po Bożemu, cicho; a chociaż czasem jaka sprzeczka wyniknie, to bywa ona jako letnia chmurka, przemijająca, leciuchna, co to ani ulewą, ani gradem nie grozi, ani pogodnej jasności nie zasłoni na długo.
Ale, o ile dobre sąsiedztwo jest sprawiedliwą pociechą, niekiedy pomocą, a stokroć miłem rozweseleniem, o tyle niemasz nic gorszego, przykrzejszego i bardziej opłakanego nad sąsiedztwo złe.
W takim razie gospodarz musi się mieć ciągle na baczności, jako żóraw czuwający nad stadem, pilnować, aby mu się jaka krzywda, jaka szkoda od miłego sąsiada nie stała.
Przykrości wciąż rosną, mnożą się, jak pokrzywy pod płotem, jak perz na zaniedbanem polu, nienawiść wzajemna się krzewi, powstają waśnie, spory, kłótnie, procesa.
Jeden drugiemu przez miedzę przekleństwa rzuca, jak kamienie, gospodarz wojuje z gospodarzem, baba z babą, dzieciak z dzieciakiem, płacąc krzywdą za krzywdę, psotą za psotę.
Jest w jednej starej książce opisane zdarzenie: Dawnemi czasy była wielka bitwa i trwała od rana do samego prawie wieczora. Gdy nieprzyjaciel zwyciężony rozproszył się, wsiadł król na konia i objeżdżał pobojowisko, aby zobaczyć, ilu ludzi stracił i przekonać się, czy ranni mają pomoc i opatrzenie. Gdy tak jedzie wśród trupów i okaleczałych, widzi leżącego wojaka, z brzuchem dzidą rozdartym, z raną wielką, przez którą wycho-